„Nie ma marzeń zbyt wielkich, nie ma marzycieli zbyt małych” – motto przewodnie tej przezabawnej historii. Mały ślimak Teoś, ciapa i niedorajda, marzy o tym, by na wzór swojego idola, miszcza formuły 1, być najszybszy. Niestety – jest ślimakiem. Gdy wskutek niespodziewanych wydarzeń zyskuje nadślimaczą moc, powoduje to pewne zniszczenia, a to skutkuje z kolei jego banicją. Trafia na wyścigi ślimaków, gdzie, gdy okazuje się, że pędzi z prędkością ścigacza, jego nowy właściciel wpada na pomysł udziału w wielkim wyścigu – samochodowym.
Bajka prześmieszna, ale i krzepiąca. Pokazuje, że nawet ci najmniejsi mogą spełniać swoje marzenia, jeśli tylko wystarczająco mocno wierzą w ich osiągnięcie, a przyjaciele naprostują nas w chwilach zwątpienia. I jeśli trzeba, dadzą w pysk.
Uzupełniam braki: podoba się dzieciom, jeżeli jednak liczycie na furorę typu Zygzak to sobie darujcie. PS. To powinnam wiedzieć zanim wzięłam Juniorki do kina. No fajna, ale… 😉