Świeciło poranne słońce. Grzało niemiłosiernie, a tym mniej miłosierdzia było w tym grzaniu, im bardziej czarna była barwa samochodu. A auto było tak czarne, że czarniejsze już być nie mogło. Jechali. Jechali trasą omijającą ruchliwe uliczki centrum miasta. Mieli w tym cel, cel, który nie wiązał się z ominięciem korków. Musieli odebrać towar. Miejsce spotkania wyznaczone było niemal przy samej granicy miasta. Z odbiorem nie zwlekali, jak tylko przyjechali na miejsce, nastąpiło przekazanie. Towar w dwóch zgrabnych kartonach. Zapłata w gotówce. Tylko gotówka wchodziła w grę, nie było mowy o kredytach, terminach, czy płatnościach internetowych.
Z towarem jechali już prosto do centrum. Spieszyli się, byli spóźnieni o prawie godzinę. Wprawdzie nikt tam na nich nie czekał, ale goniło ich poczucie obowiązku. Gdy dojechali w końcu na miejsce, odetchnęli z ulgą. Nie było jeszcze za późno. Brodacz musiał zaparkować, Marecki chciał jak najszybciej zacząć to, co zacząć musiał. Otworzył drzwi, i…
…jak z podziemi wyskoczył zza tyłu inny samochód! Drzwi skody odgięły się w drugą niż powinny stronę, zawiasy wyleciały ze swych stawów. Napastnikowi oberwało się małym zarysowaniem.
I tak oto Skoda na lawecie pojechała do Wejherowa, a Piotr w zastępstwie jeździ nową. Skodą. Można więc powiedzieć, że załatwiłem mu nową brykę. Załatwiwszy starą…jednak w innym sensie.
He. He…
śmiałam się jak debil w skmce i ludzie dziwnie na mnie patrzeli XD
biedna skoda. o ile zdam prawko i bd miała moje brum, musze pamiętać, żeby nie pozwolić Ci otwierać drzwi. ot tak na wszelki ;]