Upiłem się, tak, wiem, jutro (dziś) do pracy. I co?
Ostatnio (haha, czyli od wielu tygodni) mam nastrój autodestrukcyjny.
Dziś (wczoraj) byłem na Hobbicie. Od mojego powrotu do domu słucham tej końcowej piosenki. W pętli. I piję.
I przeglądam zdjęcia.
Z przesilenia letniego 2011.
Z imprezy u Marti.
Z tworzenia laurek.
Kurwa, tyle czasu znaczyłem coś dla tych ludzi, tyle czasu oni znaczyli… wróć. Znaczą dalej. Tylko sam, świadomie i z premedytacją, spierdoliłem wszystko, co mogłem. No, prawie.
Są wspomnienia, które bolą. Zwłaszcza te, w których, po osiągnięciu pewnego punktu, wycofywałem się. W podskokach. I nie ma już tych „RELACJIIII” (jak to Marti i Daria ze śmiechem przeciągały). Nie ma już… praktycznie nic. Również to, co było niedawno, chyli się ku końcowi.
Wczoraj (przedwczoraj?) przeczytałem:
„Ty przez pryzmat tego jednego związku patrzysz na każdy następny, na każdą bliższą znajomość, jaka Cię spotyka. A potem nagle to ucinasz… myśląc bardziej o sobie.”
„(…) odpuść trochę i pozwól w końcu komuś zbliżyć się do Ciebie. Nie odtrącaj tak szybko…”
Coś zjebałem w swoim życiu. To jest jak błąd w kodzie programu. Spierdolisz jeden znak, i całość potem się pierdoli. I weź tu szukaj błędu…
Ja mogę błędów wypisać całą listę. Ale nie wiem, gdzie jest ten właściwy.
I właściwie o co tu chodzi. Co jest źle? Z jakiegoś powodu czuję nienawiść w bliżej nieokreślonym kierunku. Chciałbym coś zniszczyć – tylko co? Nosi mnie, a nie wiem, na czym mam się wyładować, żeby poczuć ulgę. Na czym, czy na kim się zemścić – tylko za co i w jaki sposób?
Ileż można tłumaczyć się zmęczeniem…?
…a czasu cofnąć się, niestety, nie da…
Odtrącasz ludzie to częste wśród osób, które zostały dotkliwie zranione przez miłość, jednak nie wszystko stracone, z biegiem czasu zapomnisz o bólu i nienawiści, poznasz kogoś kto odmieni twoje życie, tak już jest z nami ludźmi.
Czas biegnie powoli. Mój mózg niszczeje o wiele szybciej. Nie wiem, jak to będzie…