Tej nocy w Gdańsku stało się coś strasznego. Dla mnie, dla nikogo innego. Pękła moja skorupka. Nagle poczułem…żal. Smutek. Uczucia. Jakieś, nie wiem jakie. Chciałem płakać. Rozpłynąć się.
Zaczęło się w Krakowie. Ot, gołębie. Lgną do żarcia jak muchy do gówna. Jeden nie miał ogona. Nie miał pazura przy łapie. Było mi go…żal. Nie tak, że powinno być mi żal. Było.
W Gdańsku pękłem. Nie wiem dlaczego. Nie wiem o co mi chodziło. Po prostu pękłem.
Nie wiem, co teraz będzie…ale nie dzikuję. Zobaczymy.
„Na końcu zawsze jest dobrze. A jak nie jest, to znaczy, że to jeszcze nie koniec”.
Dzięki za słowa otuchy (bo chyba tym były ^^) ale…niestety dla mnie pozostaję niezmiennie nieczuły na wszelkie pocieszanie itp. I do tego nie jestem optymistą tylko sceptycznym realistą. Więc… mam jedynie nadzieję, że będzie ok.
Osobiście uważam, że nie ma sensu się nadmiernie nad czymś negatywnym rozwodzić, gdyż do niczego dobrego to nie prowadzi, a tylko w doła może wpędzić. Trzeba iść dalej przez życie i cieszyć się z pierdół. 😉
akurat z pierdół to się cieszę przy każdej możliwej okazji 🙂
A „rozwodzenie się”…ja tylko opisuję swoje odczucia, nawet nie próbuję ich analizować jakoś głębiej 😀
ok ok, mówiłem ogólnie 😉
Ej spokojnie, nie musisz się bać 😀
taa, dzieki xD
Eeej! To dobrze :D! To bardzo dobrze :D.
Bardzo szyjka-nie-e.
Tak serio to odczuwam już pierwsze negatywne skutki.
Więc nie.