No i były walniętynki. Z samego rana już zacząłem pierdolić sobie nastrój… Powiecie, że przecież to dzień jak co dzień. Że przecież zawsze miałem wyjebane na ten dzień. Że miałem się tylko upić z matematykami. Cóż…
Uległem swoim chorym marzeniom, pragnieniom, czemuś tam jeszcze, i postanowiłem sprawdzić reakcję. Nie tylko swoją. Jak to Jur ujął, „mam talent to niszczenia sobie życia (parafraza, bo nie pamiętam jak dokładnie to powiedział)”. No to… mam za swoje.
A wieczorkiem tradycji stało się zadość. Matematycy, którzy nie mają partnerów życiowych spotkali się w akademiku, pili drinki olejowe, cieszyli mordy z tego, że są wolni i ktoś tam się nawet porzygał.
Pozostał mi po wczorajszym dniu kac. Emocjonalno-egzystencjalny…
…kurważ mać…
„masz talent do robienia sobie krzywdy” tak powiedziałem 😛
a ja potwierdzam, że masz.