Wróciwszy do domu ujrzałem go. Wpatrywał się we mnie wielkimi, wilgotnymi oczami. Nastroszone futerko zdawało się zapraszać moje palce do czochrania, memlania i całej masy innych pieszczot.
– No, pogłaszcz mnie – szepnął chomik. – Nie daj się prosić.
Ostrożnie, powoli, by go nie spłoszyć, sięgnąłem do szuflady. Następnie, już bez ceregieli, chwyciłem gryzonia, owinąłem w wyjętą z biurka tekturę i zakleiłem taśmą.
– Spokojnie, przecież ci nie pęknę – lubieżnie zamruczał zwierzak.
Ani mi były w głowie takie zabawy. Wrzuciłem gadający rulon do muszli klozetowej, nawrzucałem papieru i spuściłem wodę.
To już trzeci gadający chomik wykluty z przeklętych nasion.
Zachciało mi się siać fasolkę…